E-Liquidy

Recenzja – Tales of Japan


Witajcie!
Liquider – czy ta nazwa coś Wam mówi?
No mi nie mówiła zbyt wiele. Jednak po niewielkim researchu dowiedziałem się, że mniej więcej połowa asortymentu w sklepie, w którym pracuję pochodzi właśnie od tej firmy. Czy to co oferuje firma jest warte uwagi? Tak i nie, to zależy od serii płynów którą weźmiemy pod lupę.
Ja zajmę się dziś liquidami określonymi nazwą „Tales of Japan” – egzotycznymi, stylizowanymi na Japońskie premixami.
Serię tworzy 9 różnych mieszanek, a pierwsze doznania zapachowe nastawiły mnie bardzo pozytywnie na te płyny. Wszystkie rozlane są do czarnych buteleczek (prześwitujących, więc widzimy ile jest płynu w środku) oklejonych stroniącymi od przepychu graficznego naklejkami. Warto wspomnieć, że dziubki butelek są wyjmowane, trzymają się na małej uszczelce, a podczas zalewania parownika nigdy takowy mi nie wypadł.
Zdecydowanym strzałem w kolano jest ilość płynu w butelce. Opis wykazuje, że butelka o pojemności 60ml powinna zawierać 40ml płynu, ale jego poziom różni się w prawie każdym liquidzie. Skutkuje to sytuacją, w której jedne premixy zalewamy po sam korek, a w innych zostaje jeszcze około 5ml wolnego miejsca. Panowie z Liquidera, tak się kurna nie robi.
No nic, trudno. Spójrzmy więc na to, co serwuje nam producent, a jak się zaraz okaże, jest w czym wybierać!

Na menu główne składa się:

  • Origami Birds – marakuja z Okinawy
  • Sumo vs Ninja – czereśnie satou nishiki, Japońska mięta pieprzowa, lód
  • Cherry Blossom – czereśnie satou nishiki, cytrus kabosu
  • Smell of Geisha – winogrono kyoho, kaki
  • Moon Catfish – cytrus yuzu, truskawki ichigo
  • Geisha Show – cytrus daidai
  • Fruit Amnitsu – brzoskwinia shimizu, gruszka sashi
  • Flavours of Kyoto – jabłko fuji, marakuja z Okinawy
  • Cat of Fortune – Japońskie płatki, świeże owoce

Wszystkie płyny były testowane na zestawie: Modular od The Freaks z Drop RDA od DigiFlavour, na którym zamontowane były dwa fused claptony 2×0,5mm SS316L owinięte 0,08mm Kanthal D. Standardowo nawinąłem 5 zwojów na średnicy wew. 3mm – rzecz jasna przy każdym płynie był montowany nowy zestaw nieużywanych grzałek.


UWAGA: odradzam stosowanie tak nisko oporowych grzałek na urządzeniach z wątpliwą wydajnością, a w szczególności na modach mechanicznych. Grzałki były używane na wydajnym modzie mechanicznym w kontrolowanych warunkach, przez osobę OBEZNANĄ, mającą doświadczenie i wiedzę merytoryczną, oraz znającą ryzyko związane z używaniem takiego zespołu grzewczego. Za wszelkie uszczerbki na zdrowiu spowodowane używaniem takiego zestawienia grzałek nie biorę odpowiedzialności. 


Postaram się jak najbardziej skompresować ilość treści, bo już przy ostatniej recenzji wyszła mi ściana tekstu, więc przejdźmy od razu do tego, na co wszyscy czekają. Ah, no i z góry ostrzegam, że nie jest to pełnoprawna recenzja, ponieważ ku zaoszczędzeniu czasu nie „wyzerowałem” wszystkich płynów, ale z każdej butelki zniknęło minimum 50 procent zawartości. Dlaczego nie dokończyłem płynów? Jest ich zwyczajnie za dużo, a na odpowiedni komentarz tak czy siak użyta przeze mnie ilość spokojnie wystarczy. Do dzieła.
Kolejność liquidów czysto losowa.

Pierwszy wpadł mi w dłonie Geisha Show, czyli tajemniczy cytrus daidai, o istnieniu którego nie miałem pojęcia. Smakiem przypomina czereśnię – słodko kwaśna, lecz kwaśne nuty zdecydowanie biorą górę. Bardzo dobry, aczkolwiek google pokazuje, że ten magiczny cytrus to jakaś odmiana pomarańczy. Możliwe, ale dla mnie to czereśnia. Nie nudzi się, 60ml zeszło mi bardzo szybko. Zdecydowanie polecam smakoszom kwaśnych płynów.

Drugi z kolei to Origami Birds – marakuja z Okinawy. Paskudny płyn. Na początku myślałem, że założyłem watę mając brudne ręce, bo coś mi waliło potem. Wiadomo – zdarza się najlepszym, więc wyparzyłem parownik i założyłem nowy zestaw grzałek i waty, tym razem bardziej dbając o sterylność. Niestety, smak się nie zmienił, nadal czuć gorycz i rozczarowanie. Nie potrafię sprecyzować nawet innych nut smakowych poza czymś niedobrym. Według mnie katastrofa.

Kolejny z brzegu premix to kolejna pomyłka, ale z zupełnie innego względu, bo płyn sam w sobie jest bardzo dobry. Fruit Amnitsu opisany jako połączenie brzoskwini shimizu i gruszki sashi skrywa wszelkie nuty brzoskwiniowe do ostatnich mililitrów lanych na watę. Gruszki nie wyczułem wcale. Co więc czułem? Przepyszną zieloną herbatę z suszoną śliwką. Na prawdę – genialna mieszanka. Z drugiej strony to bardzo dobry trick, bo gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że tak chętnie wezmę się za zieloną herbatę z suszoną śliwką, to potraktował bym taką osobę wiązanką słów powszechnie uznawanych za obraźliwe i wyraził bym szczere wątpliwości co do poziomu inteligencji takiego osobnika. Jeśli jednak to faktycznie miała być brzoskwinia z gruszką – no to nie udało się, bo to herbata ze śliwką i proszę ze mną nie dyskutować, bo ja już zadecydowałem.

Dalej mamy Cherry Blossom, czyli czereśnie z jakimś badziewiem którego i tak nie czuć. Bardzo dobre czereśnie, nie takie kwaśne jak owoc z pierwszego próbowanego przeze mnie płynu, ale nadal pyszne. Kwaskowatość jest umiarkowana i lepiej czuć smak samej czereśni, podkreślony przez delikatny, w mojej opinii kwiatowy posmak. Mieszanka jest poprawna do tego stopnia, że całą butelkę skończyłem.

Smell of Geisha – winogrono kyoho, kaki. Delikatne winogronko z – jak mówi internet: „kaki – pomidor o smaku śliwki”. Więc z jednej strony winogrono z pomidorem, a z drugiej winogrono ze śliwką. W smaku bardzo nijakie, żadne nuty smakowe nie biorą góry, nic się nie wybija, jakby było to zblendowane.  

Cat of Fortune – Japońskie płatki, świeże owoce. Ni to płatki ni owoce. Staram się podchodzić pozytywnie do płynów, ale powoli kończy mi się cierpliwość. Jest to następny płyn, który jest nijaki, z jednym wyjątkiem – po porannej kawie pozostawia posmak truskawki na języku. Nie jestem w stanie wyróżnić żadnego smaku, który chociaż delikatnie wybijał by się w tej mieszance, jest totalny misz-masz. Czy mam dodawać coś jeszcze?

Moon Catfish to bardzo smaczna, świeża i soczysta truskawka połączona z lekko duszącym cytrusem yuzu, czymkolwiek owy cytrus jest. Dobre dobre, po opróżnieniu całej butelki daję bardzo dużą, zasłużoną „okejkę”. Oby więcej takich płynów pojawiało się na rynku!

Kolejna marakuja w płynie Flavours of Kyoto przywróciła wspomnienia poprzedniego płynu z tymże owocem. Jabłka nie wyczułem. Czyżbym znalazł moje nemezis?

No i na samym końcu zostaje nam Sumo vs Ninja, który jest mieszanką czereśni satou nishiki, Japońskiej mięty pieprzowej i lodu. Jeśli ktoś czytał moją poprzednią recenzję doskonale wie, dlaczego akurat ten płyn znajduje się na ostatnim miejscu. Niezbyt natarczywy chłód mięty bardzo przyjaźnie łączy się z posmakiem czereśni, aczkolwiek tej jest moim zdaniem za mało. Płyn jest co najmniej poprawny, lekko orzeźwiający, przyjemnie chłodzi gardło w upalne dni.

No i tym samym dochodzimy do końca serii. Kilka uwag na koniec:
żaden płyn nie zabrudził mi grzałek na tyle bym musiał je zmieniać,
– moja opinia jest bardzo subiektywna, gdyż dawałem spróbować płyny innym osobom i wiele z nich na ten przykład oceniło moje nemezis (marakuję) bardzo dobrze, więc polecił bym wziąć moją ocenę z dystansem podczas wyboru płynu,
– zakraplacze w butelkach wypluwają z siebie kilka kropel płynu po zalaniu i odstawieniu butelki. Osobiście wisi mi to, ale mogą znaleźć się osoby, którym będzie to przeszkadzać,
– Moon Catfish dobrze smakuje z tytoniem.


No i tyle z mojej strony. Mam nadzieję, że temat został wyczerpany, a wątek mogę uznać za zamknięty.
Dzięki za uwagę, trzymajcie się, cześć!


Dodaj komentarz :)

avatar
  Subscribe  
Powiadom o